samotność

maj 22nd, 2010

ale dół…
w tym roku nawet powódź do mnie nie przyszła.

wrocławskie fundamenty

maj 22nd, 2010

Szlachetne sosny, i wy dęby rozłożyste, co spoczywacie pod fundamentami dominikańskich galerii i magnoliowych parków,
jakże wy mnie cholernie męczycie.

codzienny smak serków Hochland

maj 22nd, 2010

Znam smak pracy i poczułem zapach dorosłości
tego smrodu nie da się zapomnieć.
Mam sporo planów na przyszłość
mógłbym nawet wytapetować nimi swój pokój.
Właściwie nie mój, bo wynajmuję.

Ciężko pracuję
zwykle na komfort innych…
Ale ważne że potrafię zapomnieć
o sobie…
Inaczej już bym zwariował.

Codziennie mógłbym myśleć i mówić o przyszłości
która nie chce nadejść.
Myślę, że właśnie dlatego nadal tkwię w codzienności mówienia
o bzdurach.

Powinienem zapisywać na kartkach papieru swoje życie
Ale to z przyszłości – na które czekam
bo jest ciekawsze
niż to aktualnie trwające – które czeka na mnie.
Właściwie to mógłbym je spisywać na kartach historii
ale do tej pory nie potrafię zostawić na nich nawet śladu
To pewnie przez ten cholerny długopis.
Kiedyś kupię nowy. Kiedyś na pewno.

Ale nieważne na czym będę pisać. I tak powinienem to zrobić
bo wierzę, że sporo zarobię
na  opisie tej bajki, w którą uwierzył dorosły mężczyzna.
A skoro uwierzyłem, to musi być dobra
czyli cenna.
Bo wszystko co dobre jest drogie.

Jakie to szczęście, że potrafię marzyć.
Dzięki marzeniom mój chleb powszedni jest codziennie innym
smakiem trójkątnych serków od Hochlanda.
A one są markowe – nie do podrobienia.
Jak moje życie.

Mimo to mija.
Mimo, że z dobrym smakiem – codzienność mija zbyt szybko.
Nadal nie mogę się przyzwyczaić.
Podobno to naturalne – zwyczajnie ludzkie.

Jak dobrze, że chociaż kość ogonowa tłumaczy moją ciągłą potrzebę ucieczki do lasu.
I matki
natury.

o kurwa, ale zoo

maj 22nd, 2010

Stres, to zwierzę żyjące w człowieku. bydle.
Tasiemiec
W ciemnym zaułku wyłazi z człowieka ciężkim sapaniem.
Jest psem kulawym i głuchym, co wybałusza gały ze strachu
a przecież nikogo wokół nie ma.
jest tylko ten jego durnie rozdziawiony pysk
i stres
jak pchła
kolejna.

Ale czasami ten stres wychodzi z człowieka inaczej
jak małpa jakaś durna.
A wtedy krzyk i histeria – nie figle
przygłupi obłęd z pianą w małpiej mordzie.
Drapie, żeby rozerwać i kopie żeby połamać. Bóg jeden wie po co?
skoro w klatce siedzi
ale wstyd…

Bywa, że cały ten stres, jak robak wypełza z człowieka
jakimś uchem, albo inną dziurą w głowie.
Może być glistą śliską, na widok której niedobrze
aż mdli i na wymioty ciągnie.
Ale może być też pluskwą jakąś. Twardą z pozoru
która czując wzrok na swoim odwłoku zamiera w bezruchu
myśli, że na tej świeżo froterowanej podłodze nie widać, że jest
że stres
dopiero zdeptana nieco drgnie.

Koniec sonetu.
bo strasznie mi ciąży hiena, co włazi na plecy i wstrętnie się śmieje, z tego co ręka na kartce tworzy.